– Vico! Nie!
Nie spodziewałam się chyba, że to będzie tak proste. Oddać za kogoś swoje życie… Zawsze myślałam, że to bohaterski czyn. Coś naprawdę wielkiego i potrzeba do tego wiele odwagi, której ja osobiście nigdy w sobie nie miałam. A tymczasem… Bez wahania, po raz ostatni złączyłam nasze usta w pocałunku tuż przed tym, jak ostrze sztyletu miało zetknąć się z torsem Toma. Nie zetknęło. Znalazło się w moim kręgosłupie. I opadłam bezwładnie prosto w jego ramiona… Właściwie, czy taka śmierć nie jest piękna? W ramionach ukochanej osoby.
– Dlaczego to zrobiłaś! Dlaczego!
– Bo jest skończoną idiotką! – Mick nie omieszkał odpowiedzieć na rozpaczliwe pytania Toma, który pochylał się wciąż nade mną cały roztrzęsiony. I zapewne, gdyby nie moja dłoń, którą w samą porę go mocno chwyciłam, rzuciłby się na czarodzieja. Nie chciałam, aby zaczynał kolejną zbędną bitwę. Już było przecież i tak po wszystkim. Chciałam mieć go przy sobie w tych ostatnich chwilach… I miałam. Był. Patrzył na mnie. Widziałam w jego oczach, tuż za taflą łez, wielki ból i złość.
– Vico… Proszę… Proszę… Powiedz, że mogę jeszcze coś zrobić – szeptał, a ja czułam już, jak jego łzy skapują na moją twarz. – Powiedz tylko, co mam zrobić! Powiedz! Uratuję cię! Zrobię wszystko!
– To koniec. Wszystko skończone. Nie uratujesz jej – gorzki głos wciąż rozwiewał jego nadzieję. Na szczęście Mick odszedł, aby pomóc swojej sojuszniczce. Mogliśmy zostać sami, aby się pożegnać w spokoju…
To dziwne, że nie czuję bólu. Myślałam, że ta śmierć jest prawdziwą męczarnią… A tymczasem czuję, jak ogarnia mnie błogość.
– Vico… To nie tak miało być… To przecież nie może tak być! Do cholery! Co z tym pieprzonym przeznaczeniem!? Co z tym, że jestem twój, a ty jesteś moja! Nie, do diabła, nie! – Tom wydawał się wpadać już w jakąś furię, czego efekty bardzo szybko poczułam, gdy gwałtownie wydobył ze mnie sztylet. Sam chyba nie wiedział, co chce zrobić. – Może to na ciebie nie działa… Powiedz! Vico! Proszę! Nie możesz umrzeć! Słyszysz!? Błagam cię… – ponownie zaczął płakać jednocześnie próbując zatamować krwawienie. Teraz wolałabym umierać z dala od niego. Oszczędzić mu tego cierpienia… Tak bardzo mu na mnie zależy. Sam oddałby za mnie życie. Dlaczego nie powiedziałam mu, że go kocham?
– Tom… – wyszeptałam drżącym głosem. Z trudem go z siebie wydobywałam. Czułam, jak życie ze mnie po prostu ulatuje… – Ja umieram. Nie możesz mi pomóc… Proszę… – ostatkami sił złapałam go za rękę zmuszając, aby na mnie spojrzał. – Nie płacz… To jest nasze przeznaczenie.
– Pieprzę takie przeznaczenie! Kocham cię i nie chcę takiego przeznaczenia bez ciebie! Rozumiesz!? Nie umrzesz! Nie umrzesz do cholery! – wciąż krzyczał zupełnie nie mogąc zaakceptować tego, co się stało. Nie umiałam mu już pomóc. Nie mogłam uczynić tego wcześniej, a teraz konając tym bardziej… Mogłam mieć tylko nadzieję, że sobie poradzi. Że nie zniszczyłam mu zupełnie całego życia…
– Tom… Ja też cię kocham – musiałam mu to wyznać jeszcze póki mogłam w ogóle wydobyć z siebie głos. Chłopak po tych słowach uspokoił się znacznie przyglądając mi się dłuższą chwilę. Nie wiem o czym myślał, ale wydawał się być bardzo skupiony. W końcu otarł swoją twarz z łez i po raz kolejny tego dnia przyłożył swoją dłoń do mojej rany jednocześnie zamykając oczy. Nie miałam pojęcia co robi… Zaczęłam sobie to uświadamiać dopiero, gdy poczułam coś dziwnego. To uczucie, które miałam odkąd wbito mi sztylet, jakby zaczęło znikać. Moje serce znowu zaczynało bić w normalnym rytmie. Tylko jak to jest w ogóle możliwe! Po chwili miałam w sobie na tyle siły, aby otworzyć szeroko oczy i móc patrzeć na niego. Cały czas był w tej samej pozycji. Rzucał zaklęcie. Czułam to. I jednocześnie wiedziałam, że to jest niemożliwe. Wbrew naturze. Wbrew wszystkiemu… A jednak działo się. Wciąż żyłam. I nie mam pojęcia dlaczego to zadziałało. – Przestań, proszę! – zawołałam, gdy ujrzałam sączącą się z jego nosa krew. Zdałam sobie sprawę, jak potężna jest siła zaklęcia i jak wiele go to kosztuję. Nie chcę żyć, kosztem jego życia! To jest niedorzeczne! Nie zgadzam się! – Tom! Nie pozwalam ci, słyszysz!? Spójrz na mnie! – zaczęłam na niego krzyczeć jednocześnie próbując się podnieść. Chciałam powstrzymać go za wszelką cenę. Jeśli umrze przeze mnie i tak nie będę potrafiła dalej żyć. To wszystko nie ma najmniejszego sensu! – Tom! Przestań natychmiast! – znowu jestem tak cholernie bezsilna. Nie mam na niego najmniejszego wpływu. – Niszczysz wszystko… Oddałam za ciebie życie, a ty to niszczysz… – zaczęłam płakać z bezsilności. Serce mi pękało, gdy patrzyłam, jak traci swoje siły i zdrowie. W końcu wszystko ustało. Poczułam tylko, jak opada na mnie. Poderwałam się od razu sprawdzając, czy oddycha. Znowu miałam w sobie życie. Miałam siłę. – Tom… Tom… – szeptałam jego imię gładząc go po policzkach. Potrzebowałam, aby dał jakikolwiek znak życia. Nie mógł umrzeć. Nie mógł mnie uratować i opuścić… Nie po tym wszystkim.
– Na niebo i ziemię… Ogień i wodę… Jesteś moja, a ja twój. Niech nasze przeznaczenie się wypełni na wieki, wieków… – zaczął mruczeć pod nosem, a ja kompletnie nie wiedziałam o czym on mówi. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, że w ogóle się odzywa, czy martwić, że pieprzy od rzeczy. Płakać, czy poddać się euforii… – Jak na pierwszy raz i bez przygotowania, nieźle mi to chyba wyszło, co? – uniósł powieki spoglądając na mnie swoimi czekoladowymi tęczówkami, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ten niezwykły uśmiech. I już wiedziałam, że wszystko jest jak należy. Mój Tom… Jest ze mną. Dopiero teraz zaczęłam się śmiać rozumiejąc, co miał na myśli. To była wyjątkowa odmiana przedrzeźniania Mick’a. – Pasowałoby tam jeszcze „Amen”, ale to już za bardzo religią zajeżdża. Nie chcę zostać posądzony o plagiatowanie…
– Jest idealnie – zapewniłam go czując, jak spod powiek znowu wypływają mi łzy. Tym razem były to łzy szczęścia. Nigdy w życiu nie byłam jeszcze tak szczęśliwa. Nie wierzę, że to wszystko się wydarzyło… Naprawdę nam się udało.
– Pasuje nawet na przysięgę małżeńską.
– Oświadczasz mi się?
– Ej, masz dopiero siedemnaście lat Kwiatuszku, nie pędź tak…
– Wiesz, że teraz możesz wszystko? Przed chwilą mnie uzdrowiłeś. Jesteś najprawdziwszym czarodziejem… Najsilniejszym.
– To chyba zaszczyt być z kimś takim, jak ja?
– I staniesz się teraz większym narcyzem, niż kiedykolwiek.
– Owszem. A ty i tak musisz być ze mną, bo tak chce przeznaczenie. Więc musisz akceptować wszystkie moje wady i zalety…
– Hm, myślę, że jakoś to zniosę – skwitowałam niewiele myśląc i pochyliłam się nad nim, aby w końcu złożyć pocałunek na jego ustach. Najprawdziwszy pocałunek. Nareszcie. Ten, który zapieczętuje w końcu nasze wyznania miłości.
To nareszcie koniec tej udręki. Nie musimy się już niczym martwić. Bo jesteśmy silniejsi od całego zła tego świata. I po tym wszystkim już nikt nie odważy nam się przeciwstawić. Przeznaczenie się wypełnia.
Koniec
Dziękuję.