25. Przeznaczenie się wypełnia.

– Vico! Nie!

Nie spodziewałam się chyba, że to będzie tak proste. Oddać za kogoś swoje życie… Zawsze myślałam, że to bohaterski czyn. Coś naprawdę wielkiego i potrzeba do tego wiele odwagi, której ja osobiście nigdy w sobie nie miałam. A tymczasem… Bez wahania, po raz ostatni złączyłam nasze usta w pocałunku tuż przed tym, jak ostrze sztyletu miało zetknąć się z torsem Toma. Nie zetknęło. Znalazło się w moim kręgosłupie. I opadłam bezwładnie prosto w jego ramiona… Właściwie, czy taka śmierć nie jest piękna? W ramionach ukochanej osoby.

– Dlaczego to zrobiłaś! Dlaczego!

– Bo jest skończoną idiotką! – Mick nie omieszkał odpowiedzieć na rozpaczliwe pytania Toma, który  pochylał się wciąż nade mną cały roztrzęsiony. I zapewne, gdyby nie moja dłoń, którą w samą porę go mocno chwyciłam, rzuciłby się na czarodzieja. Nie chciałam, aby zaczynał kolejną zbędną bitwę. Już było przecież i tak po wszystkim. Chciałam mieć go przy sobie w tych ostatnich chwilach… I miałam. Był. Patrzył na mnie. Widziałam w jego oczach, tuż za taflą łez, wielki ból i złość.

– Vico… Proszę… Proszę… Powiedz, że mogę jeszcze coś zrobić – szeptał, a ja czułam już, jak jego łzy skapują na moją twarz. – Powiedz tylko, co mam zrobić! Powiedz! Uratuję cię! Zrobię wszystko!

– To koniec. Wszystko skończone. Nie uratujesz jej – gorzki głos wciąż rozwiewał jego nadzieję. Na szczęście Mick odszedł, aby pomóc swojej sojuszniczce. Mogliśmy zostać sami, aby się pożegnać w spokoju…

To dziwne, że nie czuję bólu. Myślałam, że ta śmierć jest prawdziwą męczarnią… A tymczasem czuję, jak ogarnia mnie błogość.

– Vico… To nie tak miało być… To przecież nie może tak być! Do cholery! Co z tym pieprzonym przeznaczeniem!? Co z tym, że jestem twój, a ty jesteś moja! Nie, do diabła, nie! – Tom wydawał się wpadać już w jakąś furię, czego efekty bardzo szybko poczułam, gdy gwałtownie wydobył ze mnie sztylet. Sam chyba nie wiedział, co chce zrobić. – Może to na ciebie nie działa… Powiedz! Vico! Proszę! Nie możesz umrzeć! Słyszysz!? Błagam cię… – ponownie zaczął płakać jednocześnie próbując zatamować krwawienie. Teraz wolałabym umierać z dala od niego. Oszczędzić mu tego cierpienia… Tak bardzo mu na mnie zależy. Sam oddałby za mnie życie. Dlaczego nie powiedziałam mu, że go kocham?

– Tom… – wyszeptałam drżącym głosem. Z trudem go z siebie wydobywałam. Czułam, jak życie ze mnie po prostu ulatuje… – Ja umieram. Nie możesz mi pomóc… Proszę… – ostatkami sił złapałam go za rękę zmuszając, aby na mnie spojrzał. – Nie płacz… To jest nasze przeznaczenie.

– Pieprzę takie przeznaczenie! Kocham cię i nie chcę takiego przeznaczenia bez ciebie! Rozumiesz!? Nie umrzesz! Nie umrzesz do cholery! – wciąż krzyczał zupełnie nie mogąc zaakceptować tego, co się stało. Nie umiałam mu już pomóc. Nie mogłam uczynić tego wcześniej, a teraz konając tym bardziej… Mogłam mieć tylko nadzieję, że sobie poradzi. Że nie zniszczyłam mu zupełnie całego życia…

– Tom… Ja też cię kocham – musiałam mu to wyznać jeszcze póki mogłam w ogóle wydobyć z siebie głos. Chłopak po tych słowach uspokoił się znacznie przyglądając mi się dłuższą chwilę. Nie wiem o czym myślał, ale wydawał się być bardzo skupiony. W końcu otarł swoją twarz z łez i po raz kolejny tego dnia przyłożył swoją dłoń do mojej rany jednocześnie zamykając oczy. Nie miałam pojęcia co robi… Zaczęłam sobie to uświadamiać dopiero, gdy poczułam coś dziwnego. To uczucie, które miałam odkąd wbito mi sztylet, jakby zaczęło znikać. Moje serce znowu zaczynało bić w normalnym rytmie. Tylko jak to jest w ogóle możliwe! Po chwili miałam w sobie na tyle siły, aby otworzyć szeroko oczy i móc patrzeć na niego. Cały czas był w tej samej pozycji. Rzucał zaklęcie. Czułam to. I jednocześnie wiedziałam, że to jest niemożliwe. Wbrew naturze. Wbrew wszystkiemu… A jednak działo się. Wciąż żyłam. I nie mam pojęcia dlaczego to zadziałało. – Przestań, proszę! – zawołałam, gdy ujrzałam sączącą się z jego nosa krew. Zdałam sobie sprawę, jak potężna jest siła zaklęcia i jak wiele go to kosztuję. Nie chcę żyć, kosztem jego życia! To jest niedorzeczne! Nie zgadzam się! – Tom! Nie pozwalam ci, słyszysz!? Spójrz na mnie! – zaczęłam na niego krzyczeć jednocześnie próbując się podnieść. Chciałam powstrzymać go za wszelką cenę. Jeśli umrze przeze mnie i tak nie będę potrafiła dalej żyć. To wszystko nie ma najmniejszego sensu! – Tom! Przestań natychmiast! – znowu jestem tak cholernie bezsilna. Nie mam na niego najmniejszego wpływu. – Niszczysz wszystko… Oddałam za ciebie życie, a ty to niszczysz… – zaczęłam płakać z bezsilności. Serce mi pękało, gdy patrzyłam, jak traci swoje siły i zdrowie. W końcu wszystko ustało. Poczułam tylko, jak opada na mnie. Poderwałam się od razu sprawdzając, czy oddycha. Znowu miałam w sobie życie. Miałam siłę. – Tom… Tom… – szeptałam jego imię gładząc go po policzkach. Potrzebowałam, aby dał jakikolwiek znak życia. Nie mógł umrzeć. Nie mógł mnie uratować i opuścić… Nie po tym wszystkim.

– Na niebo i ziemię… Ogień i wodę… Jesteś moja, a ja twój. Niech nasze przeznaczenie się wypełni na wieki, wieków… – zaczął mruczeć pod nosem, a ja kompletnie nie wiedziałam o czym on mówi. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, że w ogóle się odzywa, czy martwić, że pieprzy od rzeczy. Płakać, czy poddać się euforii… – Jak na pierwszy raz i bez przygotowania, nieźle mi to chyba wyszło, co? – uniósł powieki spoglądając na mnie swoimi czekoladowymi tęczówkami, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ten niezwykły uśmiech. I już wiedziałam, że wszystko jest jak należy. Mój Tom… Jest ze mną. Dopiero teraz zaczęłam się śmiać rozumiejąc, co miał na myśli. To była wyjątkowa odmiana przedrzeźniania Mick’a. – Pasowałoby tam  jeszcze „Amen”, ale to już za bardzo religią zajeżdża. Nie chcę zostać posądzony o plagiatowanie…

– Jest idealnie – zapewniłam go czując, jak spod powiek znowu wypływają mi łzy. Tym razem były to łzy szczęścia. Nigdy w życiu nie byłam jeszcze tak szczęśliwa. Nie wierzę, że to wszystko się wydarzyło… Naprawdę nam się udało.

– Pasuje nawet na przysięgę małżeńską.

– Oświadczasz mi się?

– Ej, masz dopiero siedemnaście lat Kwiatuszku, nie pędź tak…

– Wiesz, że teraz możesz wszystko? Przed chwilą mnie uzdrowiłeś. Jesteś najprawdziwszym czarodziejem… Najsilniejszym.

– To chyba zaszczyt być z kimś takim, jak ja?

– I staniesz się teraz większym narcyzem, niż kiedykolwiek.

– Owszem. A ty i tak musisz być ze mną, bo tak chce przeznaczenie. Więc musisz akceptować wszystkie moje wady i zalety…

– Hm, myślę, że jakoś to zniosę – skwitowałam niewiele myśląc i pochyliłam się nad nim, aby w końcu złożyć pocałunek na jego ustach. Najprawdziwszy pocałunek. Nareszcie. Ten, który zapieczętuje w końcu nasze wyznania miłości.

To nareszcie koniec tej udręki. Nie musimy się już niczym martwić. Bo jesteśmy silniejsi od całego zła tego świata. I po tym wszystkim już nikt nie odważy nam się przeciwstawić. Przeznaczenie się wypełnia.

Koniec

Dziękuję.

*ask*facebook*twitter*

24. Sekundy…

Spokojny poranek tego dnia wydawał się być bardzo podejrzany. Pogoda za oknem była wręcz idealna. Nie za ciepło, nie za zimno. Lekki, przyjemny wiatr. Niebo bezchmurne. Nawet w telewizji nie było żadnych dramatycznych wiadomości. To wszystko zdawało się być jakieś nienormalne. A może to ja jestem już zbyt podejrzliwa? Obserwowałam to z wielkim niepokojem podczas gdy Tom jak gdyby nigdy nic smarował sobie kanapkę masłem orzechowym, a po chwili niemal całą wsadził ją do ust. Westchnęłam ciężko przeczuwając, że to właśnie dzisiaj będziemy musieli zagrać o własne życie. Albo zwyciężymy, albo polegniemy… I wtedy już nic nie będzie. Wszystko straci sens. Choć tak naprawdę już teraz go w ogóle nie ma! Bo skoro przeznaczenie ma tak silną moc, dlaczego tak wszystko skomplikowało? Jeśli Tom jest mi przeznaczony, a ja jemu… No do cholery! Dlatego mamy teraz zginąć? Bo głupie przeznaczanie postanowiło połączyć ze sobą śmiertelnika z czarodziejką…

Wydałam z siebie kolejne, żałosne westchnienie patrząc wciąż w okno. Zupełnie, jakby to miało mi w czymkolwiek pomóc. Niestety nie, Kavico. Nie znajdziesz odpowiedzi na swoje troski w otoczeniu przed domem…  Ani też w bezchmurnym niebie!

Może, gdybyśmy zrobili to, o czym mówiła stara czarownica nie byłoby żadnego problemu? Może wystarczyło iść po prostu do łóżka… Tak, na pewno! A miłość!? Przecież to najistotniejszy warunek, a nie tylko sam seks. Nie ma łatwo. Zawsze jest jakiś haczyk, co by nie było. A może Tom już mnie kocha? Spojrzałam w kierunku Gitarzysty, który zajadał właśnie kolejną kanapkę w ogóle nie przejmując się tym, że ma już całe usta w brązowej mazi. A czy ja w ogóle chcę, żeby ktoś taki mnie kochał? Westchnęłam kolejny raz odwracając od niego swój wzrok i ponownie wbijając go w szybę.

– Mam wrażenie, że za chwilę z głowy zacznie lecieć ci dym – niemal podskoczyłam, gdy dotarł do mnie nagle jego głos. Odwróciłam się w jego stronę marszcząc groźnie brwi.- Albo zmieciesz cały kurz w kuchni swoim wzdychaniem – dodał spoglądając na mnie w swój charakterystyczny sposób. – Przestaniesz się w końcu martwić? Ja w ogóle nie rozumiem o czym ty wciąż rozmyślasz. Przecież wszystko już jest ustalone.

– Brzmisz bardzo poważnie mówiąc to wszystko i będąc jednocześnie umazanym czekoladą – skwitowałam krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Wiesz chciałabym mieć twój spokój… Ale jakoś nie umiem się pogodzić z tym, że prawdopodobnie to ostatni dzień naszego życia! Nie uważasz, że jesteśmy jeszcze za młodzi, aby umierać!? Że to wszystko dzieje się za szybko!? Dopiero co cię poznałam! Dopiero co dowiedziałam się kim tak naprawdę jesteś w moim życiu, ile w ogóle znaczysz! Ja jestem jeszcze dzieckiem! Nawet szkoły nie skończyłam! Nie miałam chłopaka! Nie mówiąc już o innych rzeczach… – dostałam jakiegoś słowotoku i pewnie wymieniłabym jeszcze milion rzeczy, gdyby nie nagły spokój, który mnie ogarnął. W ciągu sekundy poczułam niesamowitą ulgę, która nadeszła… No właśnie, skąd ona nadeszła!? Moje serce przestało bić, jak oszalałe i umysł stał się czysty. – Co zrobiłeś? – wbiłam oskarżycielskie spojrzenie w chłopaka. W końcu tylko on tu miał moc i mógł czynić cuda! Tom oblizał usta i zrobił kilka kroków w moim kierunku.

– Jeśli będziemy wpadać w panikę nie wyjdzie z tego nic dobrego – rzekł tonem znawcy. Co najmniej, jakby codziennie walczył z armią czarodziei! – Rozumiem, że się boisz…

– Jestem PRZERAŻONA, a ty to właśnie zatuszowałeś zaklęciem – oznajmiłam podkreślając niemal każde słowo.

– Jesteś najlepszą czarodziejką, stworzyłaś mnie właściwie. Od tej magicznej strony – zaczął ujmując moją twarz w swoje dłonie, a moje ciało przeszedł dreszcz, gdy tylko zetknęły się z moją skórą. – Teraz ja jestem najlepszy i nie pozwolę, aby coś nam się stało. Wrócimy stamtąd cali… Wiesz dlaczego? – zapytał podczas, gdy mi totalnie odjęło mowę. Patrzyłam w jego oczy jak zaczarowana. Emocje, jakie się teraz we mnie kotłowały były nie do ogarnięcia. Serce znowu było mi niemiłosiernie mocno i tym razem nie było spowodowane to strachem, ale czymś innym. Czymś znacznie głębszym. To było… Uczucie. Orientując się w końcu, że chłopak również wpatruje się we mnie z uwagą oczekując mojej odpowiedzi, pokiwałam szybko twierdząco głową. W tej chwili jedynie na tyle było mnie stać. – Przeznaczenie. Będziemy żyć, bo to jest zapisane w magicznych gwiazdach, na tym całym magicznym niebie.

Mam teraz ochotę wyznać mu miłość. Mimo wszystko nie odważyłabym się na ten krok. A on mi na to by nie pozwolił. Nie pozwolił, abym w ogóle mogła dojść do głosu. Zbliżył swoją twarz do mojej jeszcze bardziej. Czułam jego oddech na swoich ustach. Moje powieki automatycznie opadły, całe moje ciało przeczuwało, co już za chwilę się wydarzy. Pragnęłam tego w tej chwili, jak niczego innego. Nie chciałam się dłużej bronić. Czułam, że się rozpływam, gdy złapał mnie ręką w talii, a jego wargi przywarły do moich.

Nie zdążyliśmy się nawet na dobre nacieszyć tą chwilą. Tom nie zdążył złożyć porządnego pocałunku na moich ustach. W jednej sekundzie ogarnął nas przeraźliwy chaos. Poczułam chłód powietrza na plecach. Kiedy odsunęłam się od niego otwierając oczy, nie byliśmy już w jego domu. Otaczało nas pustkowie, które sprawiało wrażenie… Pola bitwy.

– Vico… – usłyszałam za sobą szept Toma, który zdawał się być lekko przerażony. Mam nadzieję, że jego pewność siebie wróci. I to szybko. Bo zdaje się, że skończył nam się czas.

– Śmiertelnik i czarodziejka, zupełnie jak w tanim romansidle – szyderczy głos dobiegł nas, nim zdążyłam odpowiedzieć cokolwiek Tomowi. Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy zmierzającą w naszym kierunku Anastasis. – Biedna, mała Kavico, nie zdołała uratować swojego słodkiego przyjaciela. Nie będzie happy endu – jej kpiący uśmiech podnosił we mnie poziom adrenaliny dwa razy bardziej niż same słowa, jakie rzucała w naszym kierunku. Wiedziałam, że jej pojawienie się jest tylko zapowiedzią tego, co za chwilę się będzie działo. Jeśli nie oddam Toma po dobroci, będą chcieli wziąć go siłą. Są bezwzględni. Dlatego nie mogłam teraz myśleć o tej szmacie, która próbowała na każdym kroku mi dopiec. Marna imitacja czarodziejki! – Długo czekaliśmy, aż w końcu się zdradzicie. Spodziewałam się raczej, że znacznie wcześniej zechcesz skosztować ust tego kochasia.

– Przyszłaś urządzać sobie pogawędki? – rzuciłam poirytowana spoglądając na nią z mordem w oczach. Miałam tego dosyć. Chciałam, żeby to wszystko się już skończyło. Chcę wrócić do swojego pieprzonego, normalnego życia! – Skończmy to wreszcie! Na co czekacie! Gdzie jest reszta twojej zasranej ekipy! Wielcy czarodzieje, wyjdźcie! Zmierzcie się z najpotężniejszym! – zaczęłam krzyczeć w otaczającą mnie przestrzeń obracając się przy tym we wszystkie strony. Wiedziałam, że prowokuję. Robiłam to całkowicie świadomie. Tom patrzył na mnie wciąż z przerażeniem najprawdopodobniej nie rozumiejąc, dlaczego postępuję w taki sposób. Być może łudził się, że jest jakakolwiek szansa, iż rozwiążemy problem bez żadnej przemocy. Bzdury… To nie bajka.

– Masz jeszcze szansę skończyć tą całą farsę. Przypomnij sobie kim jesteś i komu jesteś poddana.

– Wiem kim jestem! Lepiej niż wam się wszystkim wydaje – warknęłam rozzłoszczona.- Skoro jesteście tak wierni swojemu prawu, to co z pieprzonym przeznaczeniem!? To już was nie obchodzi!?

– Biedne dziecko, dotknięte ręką przeznaczenia – odwróciłam się gwałtownie, słysząc za sobą męski głos należący do nikogo innego, jak Mick’a. Mogłam się tego spodziewać. Nieszczęścia chodzą parami. – Chyba powinniśmy jej współczuć An.

– Współczuję jej odkąd  tylko pojawiła się na tym świecie – odburknęła mu z przekąsem dziewczyna. – Tak jak sądziłam, jest zbyt głupia, aby podjąć mądrą decyzję.

– Niedobrze, niedobrze – zacmokał teatralnie, lustrując mnie przy tym uważnie swoim przenikliwym spojrzeniem. Obserwowałam ich dwójkę z niebywałą uwagę czując, że coś tu jest nie tak. Dlaczego pojawili się sami? Gdzie ich wsparcie? Naprawdę zamierzają pokonać Toma tylko we dwoje? – A tak w ciebie wierzyłem Kavico. Kiedyś myślałem nawet, że uda mi się do ciebie przymilić i może stworzylibyśmy sobie sympatyczny duecik.

– Zaczyna mnie już nudzić to wasze gadanie – rzucił w pewnym momencie Tom, zwracając tym na siebie uwagę nas wszystkich. – Jeśli macie potrzebę wyżycia się na kimś, to chyba ja jestem najodpowiedniejszą osobą. Z tego co wiem, to ja jestem waszym problemem.

– Naiwny – Anastasis parsknęła tylko, a jej oczy zabłyszczały niebezpiecznie. Wiedziałam co to oznacza. Zamierzała walczyć. Odruchowo chwyciłam Toma za przedramię ściskając go mocno. Serce waliło mi jak oszalałe. Chociaż nauczyłam go wszystkiego, czego tylko mogłam… Bałam się, tak cholernie się bałam. Co będzie jeśli się nie uda… Jeśli go stracę…? Łzy automatycznie napłynęły mi do oczu. Moja bezradność mnie dobijała. Nie mogłam w żaden sposób mu pomóc bez swojej mocy. Nie mogłam zrobić zupełnie nic… Mogłam tylko stać z boku i przyglądać się wszystkiemu. Modląc się w duchu…Czekałam jednak wciąż na najgorsze. Na pojawienie się czarodziei. Czy to możliwe, aby królowa wysłała tylko tych dwoje? Może nie wierzy w siłę, jaką kryje w sobie Tom.

– Spokojnie – chłopak szepnął w moim kierunku, po czym poczułam gwałtowny odrzut do tyłu i wylądowałam boleśnie tuż pod nogami Mick’a. Zszokowana spojrzałam na Toma, który stał teraz kilka metrów dalej. Był gotów do walki. Przeraziłam się, gdy do mojej głowy wpadła myśl, że być może widzę go po raz ostatni. Że moim ostatnim gestem w jego kierunku było złapanie jego ręki. A ostatnimi słowami… Jakie były moje ostatnie słowa? Jak mogę być spokojna!

Serce podeszło mi do gardła, gdy widziałam, jak Anastasis idzie w stronę Muzyka. To nie była pierwsza lepsza czarodziejka. Może nie najlepsza, ale najlepiej wyszkolona. Doświadczona. Sama zwątpiłam, czy zdoła ją pokonać ktoś rangi Toma. Zwykły śmiertelnik… Musi uważać, aby nie wbiła mu sztyletu. To jest najważniejsze. Oby o tym pamiętał… Oczywiście już na wstępie próbowała go po prostu zniszczyć, naiwnie sądząc, że nie będzie się potrafił obronić. Tom jednak szybko rozwiał jej naiwne złudzenia. Zrobił z nią to samo co ze mną przed kilkoma minutami. Gdy tylko próbowała rzucić się na niego, wykonał jeden ruch ręką odrzucając ją gwałtownie od siebie. Wtedy zaczęła się między nimi walka na zaklęcia. Anastasis za wszelką cenę próbowała go obezwładnić. Ku mojej uldze, kompletnie jej się to nie udawało. Tom radził sobie zaskakująco dobrze. Byłam z niego dumna, a uśmiech sam szerzył się na mojej twarzy. Podniosłam się w końcu z ziemi, aby móc obserwować to wszystko z nieco lepszej perspektywy. Chciałam mieć wszystko na oku. Zastanawiało mnie również, czemu Mick jeszcze nie dołączył. Podobnie jak ja, obserwował całą walkę z boku, a po jego twarzy błąkał się cały czas ironiczny uśmiech. Nie mogłam jednak skupiać na nim swojej uwagi, gdy ciągle bałam się o Toma. Wzdrygnęłam się, gdy kilka razy znalazł się na ziemi, a Anastasis zbliżyła się do niego niebezpiecznie. Udało mu się jednak z tego zawsze wybrnąć. Całe to zajście zdawało się przedłużać w nieskończoność. Napięcie we mnie rosło coraz bardziej, a Mick wydawał się niecierpliwić. W mojej głowie pojawił się plan, aby jakoś odciągnąć go od tego. Zlikwidować kolejnego przeciwnika… Tylko jak mam to zrobić bez swojej mocy? Mogłabym go po prostu… Zabić. Przeniosłam na niego swój wzrok. Patrzył cały czas w jednym kierunku nawet nie zwracając na mnie uwagi. Bez mocy, byłam dla nich nikim.  Sama miałam ochotę w tej chwili sobie coś zrobić. Przeklęta bezsilność! Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk bólu. Od razu odwróciłam głowę w stronę pola walki i zobaczyłam Anastasis wijącą się na ziemi, niczym wąż. Już czułam napływającą euforię, gdy zdałam sobie sprawę, że Tom również jest poszkodowany. Natychmiast ruszyłam w jego kierunku chcąc sprawdzić jedynie, czy nie dźgnęła go sztyletem. Nogi uginały się pode mną.

– Tom! – zawołałam rzucając się na kolana tuż przy nim. Zaczęłam pospiesznie szukać sztyletu w jego ciele, ale nie było go. – Boże, nic ci nie jest?

– Nie – zamrugał powiekami, jakby chciał wyostrzyć swój wzrok. – Już jest w porządku – zapewnił mnie i zaczął się podnosić. Pomogłam mu w tym. Żałosne, że tylko tyle mogłam zrobić… – Nie powinno cię tu być. Odejdź – polecił stanowczo wyrywając swoją rękę z mojego uścisku. Nawet nie zauważyłam, kiedy znowu go chwyciłam. Spoglądałam na niego swoimi zrozpaczonymi oczyma. Jakbym właśnie w tym momencie traciła go na zawsze. To sprawiało niemiłosierny ból, który rozrywał mnie od środka. Miałam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Przytulić do niego… Tak bardzo chciałam,  żeby wszystko było dobrze. Dlaczego ci wszyscy ludzie są przeciwko nam…?

– Dosyć tego! – ryk za moimi plecami wstrząsnął mną doszczętnie. Mick stracił cierpliwość. Gdy odwróciłam się w jego stronę, pędził niczym tornado wprost na Toma z wyciągniętą ręką, w której błyszczało ostrze sztyletu. Wiedziałam, że podchodząc do Gitarzysty i zajmując jego czas, zdekoncentrowałam go. Prawdopodobnie właśnie wszystko zniszczyłam. Odebrałam mu szansę na obronę. – Na jej wysokość królową Koralinę, w imię całej krainy magii, jako powołany do zadania strażnik, niszczę cię śmiertelniku i nic mnie nie cofnie przed dopełnieniem tej obietnicy!  – zagrzmiał, co w normalnej sytuacji, wywołałoby u mnie salwę śmiechu. Zawsze uważałam to za żałosne i śmieszne. Nie spodziewałam się jednak, że kiedykolwiek będę musiała zetknąć się z tym osobiście. – To koniec!

– Przepraszam – wyszeptałam patrząc na Toma ze łzami w oczach. Obydwoje wiedzieliśmy już, że przegraliśmy. Jeśli Tom użyłby w tym momencie swojej mocy, jej siła prawdopodobnie pokonałaby nie tylko Micka, ale także i mnie. Dlatego nie odważył się wykonać żadnego ruchu. Po prostu czekał na… Okrutną śmierć. To były sekundy. Sekundy, które zdawały się trwać wieczność…

Cdn.

*ask*facebook*twitter*